W paczce z ubrankami, którą
otrzymaliśmy dla Malucha znalazłam otulacz na pieluchę
wielorazową. Produkt całkowicie mi obcy, ale stwierdziłam, że
skoro już jest, to warto go zostawić i później przetestować. W
szufladzie już leżał stosik pieluch tetrowych (jedyne moje
skojarzenie z takim otulaczem), pojawiło się tylko pytanie jak coś
takiego poskładać, żeby pasowało do otulacza i spełniało swoją
funkcję? Właśnie to niewinne pytanie było początkiem mojej
edukacji i skłoniło mnie do spędzenia wielu dni i godzin szperając
w sieci. Można by pomyśleć, ile można czytać o składaniu
tetry?! Żeby na tym się skończyło... Odkry łam, że pieluszki
przeżywają właśnie swój renesans ale w całkiem nowej odsłonie.
Mnogość wzorów i materiałów ogromnie mnie zaskoczyła ale
i...zafascynowała:) Im więcej czytałam, tym bardziej byłam
przekonana, że też chcę spróbować. Pranie pieluch mi nie
straszne, a jeśli ma to być z korzyścią dla dziecka (wszelkie
szkodliwe substancje w jednorazówkach to już osobny temat) a przy
okazji również dla portfela, to jestem jak najbardziej za! Pełna
entuzjazmu podzieliłam się swoimi przemyśleniami z mężem, który
popatrzył na mnie sceptycznie i zapewne mając wizję mieszania w
kotle gotujących się pieluch, które potem trzeba będzie jeszcze
wyprasować, stwierdził, że on do tego ręki nie przyłoży.
Podejście iście męskie, którego się poniekąd spodziewałam,
więc wcale mnie nie zniechęciło. Wszak do mężczyzny trzeba
dyplomatycznie i z logicznymi argumentami. Pomocna okazała się być
matematyka. Koszty pieluchowania jedno- i wielorazowego ciekawie
podsumowane na tym blogu:
http://www.wolnymbyc.pl/test-pieluszek-wielorazowych-cz-1-cena/
znacznie bardziej przemówiły do mojego męża niż jakiekolwiek
inne argumenty. Co prawda musiał to sobie przetrawić, ale koniec
końców temat uzyskał jego aprobatę.
Pozostała kwestia wyboru rodzaju
pieluszek. Zaczęłam kombinować, podliczać, analizować.
Jakkolwiek w ostatecznym rozrachunku wychodzi to na pewno korzystniej
niż zakup paczki jednorazówek kilka razy w miesiącu to jednak jest
to duże obciążenie finansowe jeśli chcemy od razu skompletować
wyprawkę. Zrobiło mi się trochę przykro (wiadomo, ciąża nieco
potęguje wszelkie emocje) kiedy pomyślałam, że chyba nie damy
rady ale wtedy przyszła mi do głowy myśl, że może mogłabym sama
uszyć taką pieluszkę? Otulacz (chociaż ten jeden) na początek
jest, spodobały mi się wszelkie formowanki i doszłam do wniosku,
że chyba nie jest to jakaś wielka filozofia. Wzięłam kawałek
miękkiej tkaniny zalegającej w domu, usiadłam do maszyny i... Tu
nastąpiła tragedia w trzecha aktach. Maszyna stara, rozkalibrowana
i kapryśna ale myślałam, że jeszcze trochę posłuży. Myliłam
się.To co mi wychodziło z tego szycia nie nadawało się do
niczego. Zła, sfrustrowana i zmęczona, machnęłam ręką na
starego łucznika, wzięłam igłę, nici i zabrałam się do pracy.
Po kilku godzinach powstała pierwsza formowanka:) Ależ byłam z
siebie dumna! Później wygrzebałam nieco flaneli (chłonna i
przyjemna dla ciała) i frotki na dodatkowe wkłady i przez kilka dni
totalnie mnie wciągnęło. Nigdy nie sądziłam, że szycie (do tego
ręczne!) może na mnie wpływać tak uspokajająco:) Po kilku
sztukach przystopowałam, stwierdziłam, że przed dalszą produkcją
poczekam na testera, żeby wiedzieć co ewentualnie zmienić,
poprawić itp. A oto rezultaty mojej pracy:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz